Jak na czerwiec, ostatnie tygodnie są wyjątkowo gorące. Nie żeby nas to szczególnie martwiło – w końcu na lato czeka się przez większość roku (szczególnie w kraju, w którym przez wiele miesięcy jest szaro i pochmurno). Z drugiej strony, przy temperaturze powietrza przekraczającej 30 stopni Celsjusza wycieczki krajoznawcze stają się dość trudne. Cóż, pozostaje przełączenie się w tryb plażing & leniwy relaks. Na szczęście Wielkopolska (a przynajmniej spora jej część) to kraina jezior, więc jest w czym wybierać. Tych najbardziej znanych, kultowych wręcz miejscówek jest kilka: Sieraków, Boszkowo, Lusowo, Skorzęcin i oczywiście Powidz. To właśnie do Powidza – leżącego we wschodniej części Pojezierza Gnieźnieńskiego – pojechaliśmy na początku czerwca. Miejscowość ta, choć pozornie wiedzieliśmy, czego się spodziewać, zaskoczyła nas kilkukrotnie.
Pierwszym zaskoczeniem była liczba osób, które miały dokładnie taki sam pomysł na niedzielne popołudnie. Samo znalezienie miejsca parkingowego (a bez auta ciężko się tu dostać) zajęło dobre 20 minut. Tu od razu dobra rada – szukajcie parkingu położonego dalej od centrum/zejścia nad jezioro. Fakt, że auta stoją tu wszędzie: wokół rynku, przy kościele, wzdłuż wąskich uliczek i – co najgorsze –wzdłuż niemal całej dlugości plaży. Na szczęście nam się udało.